"Jeden zero dla Baśki" recenzja Nina
„Elwira Watała „Królowa Skandali” i „Mistrzyni Gawędy” autorka 14-stu
polskojęzycznych książek z literatury faktu i czterech bestsellerów
wydanych w Rosji zaprasza Czytelników na wyjątkową podróż w czeluści
ludzkich przywar, słabości i namiętności – wszystko opowiedziane epicką
gawędą”. Widząc taką rekomendację, byłam zachwycona, kiedy dostałam od
wydawcy propozycję zapoznania się z jej najnowszą książką „Jeden zero
dla Baśki”.
Kim jest tytułowa Baśka? Jest polonistką, uczy w szkole i marzy o
prawdziwej miłości. Jest brzydką kobietą, ale marzeniom to nie
przeszkadza. Wolno jej przecież czekać na wyśnionego księcia. I wtedy
pojawia się Eryk. Nie wygląda wprawdzie jak książę, ale dla Baśki stał
się całym światem. Ona dla niego stanowiła tylko malutki jego wycinek.
Bardziej niż Baśkę kochał wolność i hipisowską społeczność. Zostawia
kobietę ze złamanym sercem i powiększającym się każdego dnia brzuchem. A
to taki skandal przecież! Samotna kobieta, nauczycielka, wychowawca
młodzieży nie może przecież zajść w ciążę! A gdzie ślub, gdzie mąż?
Baśka musi walczyć o siebie w zakłamanej komunistycznej rzeczywistości
lat sześćdziesiątych. Nie będzie jej łatwo.
Obiecywano mi świetną zabawę i ostrzegano, że książka jest mocna. Nie
jestem osobą pruderyjną, lubię mocne książki, jeśli są napisane dobrze i
mają czytelnikowi do zaoferowania coś więcej niż tylko dziki seks, seks
wynaturzony, seks królów, królowych i ich kochanków, seks w PRLu i seks
w średniowieczu. Nie przeczę, że seks jest ważną częścią naszego życia,
nie zgadzam się jednak, aby pisać o nim w taki sposób, jaki został mi
podany przez Elwirę Watałę. Dostałam wulgarną opowieść, przez którą
ciężko mi było przebrnąć, i która niczego do mojego życia nie wniosła. W
dodatku przeplatanie akcji wątkami zaczerpniętymi z cyklu książek
„Skandale historii” tejże autorki sprawiło, że nie czytało się książki
płynnie. Bo czytam tu sobie o Baśce, a nagle dostaję wstawkę, o jakimś
królu, który przyjmował poddanych, siedząc na nocniku, albo o królowej
nimfomance, która wysysała z męża i kochanków wszystkie soki. Nie wiem,
czy zamysłem autorki miało być zachęcenie czytelnika do sięgnięcia po
jej poprzednie książki. Jeśli tak, to warto byłoby pomyśleć o innym
sposobie promocji.
No i ostatnia uwaga dla wydawcy. Ta książka wymaga dobrej redakcji. Tej
zdecydowanie tu brakuje. Takie kwiatki jak „kraciaste brwi ‘a la’ Leonid
Breżniew” nie powinny znaleźć się w książce, która przeszła przez
korektę i porządną redakcję. Niestety błędów językowych jest w niej
naprawdę dużo. Premiera jest planowana na 13 października, może więc
jeszcze uda się coś poprawić?
Nie lubię pisać tak krytycznych opinii, ale muszę być szczera wobec
siebie, wobec wydawcy i wobec tych, którzy tę opinię czytają. Panie
Arkadiuszu, dziękuję bardzo za egzemplarz.
Komentarze
Prześlij komentarz