"Jeden zero dla Baśki" recenzja Alicja Kopczyńska
Tytułowa Baśka jest nauczycielką, czekającą na swoją wielka miłość.
Najlepiej żeby był to książę na białym koniu, ale wiadomo jak jest w
rzeczywistości. W świecie obiektywnym księcia zastępuje Eryk, wolny niczym wiatr,
niebieski ptak. Hipis, który nade wszystko ceni wolność w każdym tego
słowa znaczeniu. Niestety miłość bywa ślepa i głucha. Rozum co innego a serce swoje. Związkiem tego nazwać nie można, ale gorące uczucie jakie płonie w Baśce
każe jej nie oczekiwać zbyt wiele i brać od życia co się da. Sielanka trwa dopóty dopóki nie okazuje się, że Baśka jest w ciąży.
Co zrobi książę? Czy Baśka będzie skazana na walkę ze społecznym potępieniem jako samotna matka? Wszak to lata 60...
Książka nie jest dla wszystkich, ale jeśli lubicie czytać o empiriach
PRL-u, nie gardzicie sarkazmem i ironią oraz macie dystans do siebie to
jak najbardziej lektura dla was.
Mogą się niektórymi nie spodobać historyczne wstawki, wytrącając z
wątku, niemniej są one niesamowicie ciekawe i dodają trochę ,,smaczku"
do całej historii.
Rzadko spotykam się z mieszaną narracją, a tutaj mamy zarówno trzecioosobowa jak i drugoosobową.
Autorka powieści ma niewątpiwie swój jedyny, niepowtarzalny i wyrafinowany styl ocechowany satyrą oraz ciętym językiem.
Opowieść krąży wokół życia seksualnego Polaków w PRL-u, życia w
społeczeństwie zniewolonym przez władze, o pozorach stwarzanych na
potrzeby bycia zawsze lepszym. O kobietach stłamszonych przez mężów i przytłoczonych domowymi
obowiązkami jednocześnie próbujących pogodzić pracę i dom i przede
wszystkim historia ta jest o społecznym ostracyźmie, hipokryzji ludu.
Pierwsze strony budzą dziwne emocje, trochę niedowierzania, trochę
wstrętu, ale im dalej, tym styl nie bije po oczach, a historia staje się
ciekawsza.
Komentarze
Prześlij komentarz