"Jeden zero dla Baśki" recenzja Agnieszka Bukowczan-Rzeszut
Są czasem takie książki, które czyta się jednym tchem, a chwilę później o nich zapomina. Bywają takie, które dostarczają po prostu rozrywki albo takie, które są ucztą intelektualną, lecz rozrywki próżno w nich szukać. Wreszcie czasem można trafić na lekturę, po której ma się nieprzyjemne odczucie zmarnowanego czasu. Najnowsza powieść Elwiry Watały - "Jeden-zero dla Baśki", którą miałam okazję czytać dzięki uprzejmości wydawcy, Arkadiusz Siejda, nie należy do żadnej z tych grup.
Fabuła powieści osadzona jest w Polsce lat 60. XX wieku, czasach głębokiego PRL-u. Główna bohaterka, Barbara Dąbrowska, jest marzącą o wielkiej miłości nauczycielką języka polskiego. Wydaje się, że u jej boku ustatkuje się Eryk Polański – hipis, wolny ptak i fatalny materiał na męża, jednak ich związek z góry skazany jest na niepowodzenie. Ona pragnie stabilizacji i rodziny, on woli skakać z kwiatka na kwiatek i nie potrafi dłużej zagrzać nigdzie miejsca. Zostawia Baśkę ze złamanym sercem i nieślubnym dzieckiem. Złamane serce da się jednak ukryć, ale pozamałżeńskie dziecko, będące dowodem moralnego upadku zarówno w pruderyjnym gronie nauczycielskim, jak i w ówczesnej mentalności, naraża bohaterkę na szereg przykrych konsekwencji: od ostracyzmu społecznego poczynając, na utracie pracy kończąc.
Zacznę od tego, że powieść "Jeden-zero dla Baśki" jest gawędą – z całym dobrodziejstwem i wszystkimi wadami tego gatunku. Jeśli dodamy do tego ostrą satyrę na ówczesne stosunki społeczne i realia życia rodzinnego, sporą dawkę ironii (i autoironii w wykonaniu głównej bohaterki), dosadny humor i cięty język – mamy lekturę, która budzi całą gamę odczuć. Autorka w niezwykle barwny sposób maluje swoje postaci, nadając im nierzadko przerysowane cechy, wyolbrzymiając przywary, nie stroniąc od wulgaryzmów, dosadnych opisów życia intymnego czy przypisując im mniej lub bardziej dziwaczne perwersje. Język, jakim posługuje się Watała może zniesmaczyć niektórych czytelników, choć trudno autorce odmówić z jednej strony erudycji, z drugiej zaś poczucia humoru. Zaśmiewałam się do rozpuku, czytając wyśmienite, choć nieraz ocierające się o pornografię opisy łóżkowych zwyczajów, upodobań czy fantazji szacownego grona pedagogicznego, które miało się lada moment stać osobistą hiszpańską Inkwizycją Bogu ducha winnej Baśki. O tak, w jej winę nie wątpił niemal nikt, a najwięksi zboczeńcy i rozpustnicy nie mieli żadnych wątpliwości (ani skrupułów), że należy dołożyć wszelkich starań, aby napiętnować i usunąć ze swojego grona matkę nieślubnego dziecka. Byle zachować pozory, byle nie wzruszyć za bardzo kruchych podstaw, na których opierały się społeczny ład, socjalistyczna moralność i małomiasteczkowe konwenanse.
Kolejnym niezwykle ważnym atrybutem powieści, który dla jednych będzie ubarwiającym lekturę „smaczkiem”, dla innych zaś utrudniającym ją, spowalniającym akcję „zapychaczem”, są dygresyjne wstawki o charakterze historycznym. Dla mnie, miłośniczki czasów minionych, autorki książek czy artykułów historycznych o charakterze ciekawostkowym i popularyzatorskim, wstawki były ciekawe – i cenne, dając czytelnikom dodatkowo do myślenia. Błądzić jest przecież rzeczą ludzką, a więc niezależnie od tego, czy znaleźlibyśmy się w starożytnym Rzymie, Egipcie faraonów, na dworze w Wersalu, w carskiej Rosji – czy w zapadłym miasteczku Polski Ludowej pod rządami Gomułki, ludzie będą szukać miłości, popełniać błędy, dokonywać złych wyborów, oddawać się jawnej i pokątnej rozpuście, legalnie bądź w sekrecie płodzić dzieci, zdradzać, porzucać, łamać reguły, oceniać innych i karać.
Styl autorki, która raczy czytelnika płynnym lawirowaniem między epokami, bohaterami i osobami narracji, głęboko erudycyjny, ujawniający ogromną wiedzę, lekkie pióro i wyrafinowane poczucie humoru, jest zdecydowaną zaletą książki. Watała doskonale radzi sobie z odmalowaniem z wielu względów ponurej, ale jednocześnie niezwykle barwnej i pełnej życia rzeczywistości lat 60., pełnej niespełnionych marzeń, trudnych, nie raz niezrozumiałych dla nas, ludzi XX wieku, wyborów życiowych, prób kontestacji i osobistych zmagań bohaterów. Tytułowa Baśka zostaje wyniesiona niemalże do rangi heroiny, która musi wykazać ogromny hart ducha i odporność psychiczną, aby zwyciężyć bitwę o siebie samą, syna, pracę i godność w zakłamanej rzeczywistości, w jakiej przyszło jej żyć. Rzeczywistość tę poznajemy niemal w sposób obrazowy, klatka po klatce, dzięki stylizowanemu językowi, wysublimowanym opisom przedmiotów i czynności, ciekawym kreacjom bohaterów i świetnie prowadzonej narracji. Fabuła nie ma zbędnych meandrów czy wątków, w których czytelnik mógłby się pogubić – akcja toczy się wartko, w sposób nieprzewidywalny, aż do nieoczekiwanego rozwiązania, które wyjaśnia genezę tytułu i pozostawia czytelnika z uśmiechem ironicznej satysfakcji. „Oj, Baśka, Baśka…” – ma się ochotę powiedzieć na koniec – „Chapeau bas!”. I niecierpliwie czekać na kolejne powieści Elwiry Watały, zastanawiając się, czym jeszcze zaskoczy czytelników autorka.
Komentarze
Prześlij komentarz